"Boso, ale na rowerze" to zaskakująca i oryginalna kombinacja tragikomicznego romansu i czarnego humoru, połączonego z klimatem muzyki Roya Orbisona. Wiele scen ma charakter komiczny, a nawet absurdalny, ale wszystko podszyte jest głębszym znaczeniem. To nie tyle czysty sarkazm, co raczej śmiech przez łzy — śmiech, który rodzi pytanie. Czy jest właściwie powód do radości?
Polski tytuł jest nawiązaniem do wydanej w 1961 roku autobiograficznej książki Stanisława Grzesiuka Boso, ale w ostrogach, opowiadającej historię chłopca wychowującego się w latach 30. XX wieku na warszawskim Czerniakowie. W obu przypadkach historia jest podobna — można być „boso", ale gorycz życia i świadomość braku perspektyw na przyszłość najlepiej rekompensuje humor, poczucie dumy i godności.